English
Varia

Inseminator reż. Bui Kim QuyInseminator reż. Bui Kim Quy
Ciekawostki z przestrzeni NH
20 czerwca 2015
Za co cenią was w świecie? - Myślę, że za bezkompromisowość

Rozmowa Pawła T. Felisa z Romanem Gutkiem (Co jest grane GW, 19.06.2015)

Paweł T. Felis: To już 15. edycja festiwalu, ale zapowiada pan, że żadnej fety nie będzie.

Roman Gutek, szef festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty: Nie, bo każda edycja jest dla nas tak samo ważna. Nie zawsze musi być więcej i głośniej. Poza tym od początku uciekaliśmy od blichtru, więc tym bardziej nie zamierzamy celebrować jubileuszu. Nie o nas tu chodzi, tylko o filmy. I o widzów.

Co przez te 15 lat udało się przede wszystkim? 

- Znaleźć swoje miejsce. Stworzyliśmy rozpoznawalny - w Polsce i na świecie - festiwal, i to kojarzony ze specyficznym rodzajem kina. Nieoczywistym, trudniejszym w odbiorze, stawiającym ważne pytania nie tylko przez historie, ale też sposób opowiadania. To "nowohoryzontowe" kino zwykle funkcjonuje na marginesie, a u nas jest w centrum.

Za co cenią was w świecie?

- Myślę, że za bezkompromisowość. Nigdy nie chcieliśmy konkurować z Karłowymi Warami, Warszawskim Festiwalem Filmowym czy żadnym innym festiwalem. Poszliśmy własną ścieżką, wydeptaliśmy swoje miejsce. I naprawdę je lubię. Inni chyba też, bo zdecydowanie łatwiej nam dziś zdobywać tytuły niż kiedyś - wielu twórców i producentów chce mieć polskie premiery właśnie u nas. Bo cenią nasz profil, świetnie czują się wśród naszej publiczności.

Ta młodsza część widowni dorasta jednak w zupełnie innym świecie niż studenci czy licealiści sprzed 15 lat. To dziś inna publiczność

- Na pewno bardziej niecierpliwa. Trudniej skupia się na dłuższych filmach bez linearnej opowieści, żyje w epoce internetu, ma inne nawyki. Kiedy zaczynaliśmy, festiwal był często jedyną okazją, żeby niektóre tytuły zobaczyć - czekało się na filmy, a samo oglądanie było już rodzajem wyróżnienia. Dziś świat się skurczył. Nie dziwi już, że pokazujemy niektóre rzeczy dwa miesiące po premierze w Cannes. A każdy film to przecież oddzielna historia, milion ograniczeń, ciężka praca i walka, żeby je do Wrocławia sprowadzić. Bo chętnych jest wielu.

Z drugiej strony ta bardzo młoda widownia jest wyjątkowa i - nie boję się tego powiedzieć - elitarna. To ludzie z ogromną wiedzą o sztuce i kinie, którzy świadomie przyjeżdżają do Wrocławia, bo chcą szukać, zaskakiwać samych siebie, zderzać z czymś, czego nie znają. Może jest w tym trochę snobizmu, ale zdrowego. W rozmowach prywatnych, na forum internetowym piszą później, że festiwal ich inspiruje, wyjeżdżają z Wrocławia z otwartymi głowami. O to chodzi.

Często jednak z letnich festiwali, gdzie chodzi o miłe spędzanie czasu, się wyrasta. Ale T-Mobile Nowe Horyzonty są inne: tu corocznie przyjeżdża spora rzesza stałych widzów, którzy nie wyobrażają sobie, że mogliby je przegapić.

- Z badań, które prowadzimy, wynika, że naszą najmocniejszą grupą są ludzie po 30. roku życia. To jest ta bardzo wierna widownia, która do nas wraca. Bo czuje się częścią dość wyjątkowej społeczności, która przez te lata wspólnie dorastała - nasz festiwal to przecież także wyjątkowe przyjaźnie, małżeństwa, dzieci, pożegnania i rozstania.

W konkursie głównym, który jest wizytówką imprezy, eksperymentów było już mnóstwo. Można wciąż odkrywać oryginalne filmy, które autentycznie potrafią zaskoczyć?

- Coraz trudniej znaleźć nowe, mocne indywidualności, które chcą iść pod prąd. Patrząc na to, co dzieje się w Cannes, Berlinie, Wenecji, ale też Rotterdamie, mam wrażenie, że dzisiejsze kino mocno się skonwencjonalizowało. Wciąż oczywiście filmy kręcą Tsai Ming-liang, Apichatpong Weerasethakul, Guy Maddin. Ale to już mistrzowie, z którymi zaczęła się nasza festiwalowa przygoda. Chętnie ich pokazujemy, tyle że w innych sekcjach niż konkurs. Sami narzuciliśmy sobie pewne ograniczenia.

Co to znaczy?

- Przykładem niech będzie "Syn Szawła" László Nemesa, najciekawszy - nie tylko dla mnie - film tegorocznego Cannes: oryginalny debiut zarówno jeśli chodzi o formę, jak i podejście do tematu Holocaustu. Film miał więc wszystkie cechy, żeby znaleźć się u nas w konkursie, na co zresztą naciskał reżyser. Ale po długich dyskusjach pokażemy go jednak w sekcji Panorama. W konkursie mógłby przytłoczyć inne tytuły, jak kiedyś "Głód" McQueena. A dostał już w Cannes Grand Prix, poradzi sobie i będzie miał we Wrocławiu publiczność. Panorama to zresztą ważna sekcja, jest mocnym przeglądem nowego kina. Będzie sporo filmów głośnych i nagradzanych, na które czeka publiczność. Ale z wielu tytułów świadomie rezygnujemy, bo zawsze kierujemy się naszym gustem. Tymczasem w konkursie chcemy pokazywać filmy, które nie dostały się na te najważniejsze festiwale do głównych sekcji, ale wnoszą coś świeżego. I wśród takich tytułów warto szukać perełek.

Nie jest tak, że po 15 latach wpadliśmy w rutynę. Niektóre rzeczy zmieniamy, dyskutujemy. Inaczej będzie wyglądać w tym roku sekcja Nocne Szaleństwo: zamiast ujęć tematycznych pokażemy najnowsze i najciekawsze filmy gatunkowe. Wielką przyjemnością są dla mnie zawsze retrospektywy, bo nie da się mówić o kinie, jeśli zna się tylko filmy współczesne - stąd choćby tegoroczne przeglądy Tadeusza Konwickiego czy Philippe'a Garrela. Cieszę się na retrospektywę właściwie nieznanego w Polsce kina litewskiego, łącznie z pokazami filmów najwybitniejszego reżysera z Litwy Šarūnas Bartas.

Wyraźną zmianą jest też od kilku lat obecność na festiwalu polskich filmów.

- I to robionych przez twórców z różnych pokoleń. W konkursie głównym pokażemy "Walsera" Zbigniewa Libery, jednego z najciekawszych polskich artystów wizualnych. W Konkursie Filmów o Sztuce znajdzie się "Performer' Łukasza Rondudy i Macieja Sobieszczańskiego z Oskarem Dawickim Nowy film pokaże też stały gość festiwalu Mariusz Grzegorzek. Reżyser zrealizował oryginalny projekt: jego "Śpiewający obrusik" powstał jako film dyplomowy studentów wydziału aktorskiego łódzkiej Filmówki. I wielu może zaskoczyć. Będą też dokumenty, m.in. laureat krakowskiego festiwalu, czyli "Mów mi Marianna" Karoliny Bielawskiej.

Wyobraża pan sobie festiwal za kolejnych 15 lat?

- Nie, to dla mnie kosmos. Czy będę jeszcze chodził po ziemi? Wciąż mam dużo energii, kino dalej mnie napędza. Ale nie wybiegam tak daleko. Poza tym to również pytanie o przyszłość kina. Nie mam wątpliwości, że sala kinowa pozostanie miejscem, gdzie ogląda się filmy. Tylko że jednym z wielu, może wcale nie najważniejszym. Z drugiej strony możemy siedzieć przy swoich laptopach, ale wciąż mamy potrzebę bezpośredniego kontaktu i rozmowy. To też ważny powód, dla którego przyjeżdża się na festiwale. Bo można spotkać podobnych do siebie, przez tych kilka dni zwyczajnie z innymi pobyć. Tak było na początku, kiedy ludzie wyprawiali się do Sanoka, a potem Cieszyna, stali w kolejkach, poznawali się i dyskutowali. I to, mam nadzieję, się nie zmieni,

© Stowarzyszenie Nowe Horyzonty
festiwal@nowehoryzonty.pl
realizacja: Pracownia Pakamera
Regulamin serwisu ›