English
Varia
Katarzyna Pochmara-Balcer: Węgierska tęcza też płonie

Tekst ukazał się w numerze specjalnym Biblioteki Klubu Esensji "Zapomniane Perełki" (8.09.2014).

wyróżnienie w XIX Konkursie o nagrodę im. Krzysztofa Mętraka

Ta dychotomia - widoczna zarówno w postaciach bohaterek, jak i głównych wątkach filmu - odbija się wyraźnie w sposobie przedstawiania, na jaki w poszczególnych scenach decyduje się Makk. O polityce chce mówić, miłość zaś pokazywać. Długie sceny ideologicznych dyskusji przeplatają się z ujęciami, w których reżyser liryczną kreską szkicuje początek, rozkwit i kres uczucia. W miejsce redakcyjnych wnętrz pojawiają się parki i zadymione kawiarnie, słowa zastępowane są przez gesty, wzmocnione romantyczną, ilustratorską muzyką. Zamiast podyktowanych logiką rozmowy przeskoków kamery na pokazane w zbliżeniu twarze poszczególnych dyskutantów, obserwujemy bardziej miękkie, płynne przejścia pomiędzy postaciami i kadry, w których mieszczą się obie wpatrzone w siebie kobiety. W takich momentach jest Makk twórcą rasowego melodramatu. Całe szczęście, że poczuciem humoru, które wyćwiczył na takich komediach jak "Liliomfi" czy "Wspaniałe wakacje", przełamuje mdły smak tych ckliwych ujęć i podczas romantycznego spaceru wśród - a jakże! - spadających z drzew liści, wkłada nagle w usta Lívii bezpardonowe pytanie: "dlaczego ukradłaś moje majtki?".

Przykład sprawnej żonglerki tymi dwoma tendencjami stanowi scena redakcyjnego kolegium, podczas którego Éva dyskutuje z kolegami na temat wydarzeń roku 1956. W pewnym momencie Lívia zaczyna obserwować ją w kieszonkowym lusterku. Polityczna dyskusja schodzi wówczas na dalszy plan, ustępując miejsca łzawej melodii, podkreślającej proces zakochiwania się Lívii. Ostrość traci wszystko to, co znajduje się wokół, a oko kamery koncentruje się na odbiciu twarzy Évy.

To w jej postaci skupia się to, co reżyser rozdziela na poziomie tematycznym i estetycznym. Jej walka o wolność dotyczy nie tylko swobód obywatelskich, ale i prawa do wyboru swojej własnej drogi, również w życiu osobistym. Bunt, który w sobie pielęgnuje, to także sprzeciw wobec obaw, które paraliżują Lívię. Éva nie chodzi na kompromisy i godzi się na wszystkie konsekwencje swoich wyborów. Lívia ją kocha, co do tego Makk nie pozostawia wątpliwości, boi się jednak rezygnacji z dotychczasowego życia i - chociażby macierzyńskich - pragnień. Dlatego kiedy Éva przed swoim powrotem do rodzinnej wsi wysyła ukochanej pożegnalny list, jej wyznania montuje reżyser z obrazami płonącego ogniska. Z tą wizją koresponduje ujęcie Lívi, która z dogasającą zapałką w ręku czyta list kochanki.

Makk nie ma ambicji, by nas czymkolwiek zaskakiwać. Odkrywa karty już na samym początku. Wiemy, że Éva zginie - w dużej mierze na własne życzenie - podczas próby przekroczenia granicy, a postrzelona przez męża Lívia pozostanie sama ze złamanym sercem i życiem. Widmo samobójczej śmierci przewija się zresztą kilkukrotnie w toku akcji. Za każdym razem, gdy zawiedziona kobieta powraca samotnie do kawiarni, w której niegdyś wyznały sobie miłość, pianista przygrywa "Smutną niedzielę", słynny węgierski hymn samobójców. Sposób, w jaki decyduje się na zakończenie życia stanowi kwintesencję jej postaci. Dla Évy, zarówno jako dziennikarki, jak i kochanki, nie ma miejsca na Węgrzech. Jedynym rozwiązaniem jest przekroczenie granicy. Jeśli nie da się tego uczynić w wymiarze dosłownym, pozostaje śmierć i symboliczna ucieczka duszy, której Makk nadaje postać wznoszącego się nad granicznymi zasiekami ptaka.

"Inne spojrzenie" nie było w dorobku Makka filmem najlepszym. Nie znajdziemy w nim nowatorskich formalnie rozwiązań znanych z "Zabawy w koty" ani nowofalowej estetyki "Utraconego raju". Z pewnością jednak stanowiło dzieło ważne, o czym świadczą nie tylko listy, które aktorki otrzymywały po premierze od feministek i lesbijek z całego kraju, ale także uzasadnienie Canneńskiego jury, które zdecydowało się przyznać nagrodę za "oryginalność i czytelność humanistycznego przesłania, w obronie całkowitej wolności jednostki". Rzec by można nawet, że w swej pogoni za przesłaniem reżyser nieco się w ową czytelność zapędził. Śledząc oglądane już setki razy klisze, tęsknimy za dziełem na miarę "Miłości" czy choćby "Domu pod urwiskiem", kiedy to filmy, a nie ich bohaterowie, były czarno-białe. Był to jednak czas, kiedy kino obejmowało się zupełnie innym spojrzeniem.

"Inne spojrzenie", reż. Károly Makk, Węgry, 1982

Katarzyna Pochmara-Balcer

Absolwentka filozofii i filologii węgierskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Ukończyła warsztaty dziennikarstwa filmowego "Krytycy z pierwszego piętra". Aktualnie publikuje w "Kulturze Liberalnej". Interesuje się współczesnym kinem europejskim. Pisze również o literaturze dziecięcej. Autorka blogu "Okulturyzm dla nieletnich".

  1 2
© Stowarzyszenie Nowe Horyzonty
festiwal@nowehoryzonty.pl
realizacja: Pracownia Pakamera
Regulamin serwisu ›