English
Varia
Piotr Mirski: Plastikowe żołnierzyki i nuklearne fanfary

Tekst został opublikowany w "EKRANach"

II nagroda w XIX Konkursie o nagrodę im. Krzysztofa Mętraka

Dlaczego walczymy

W Clerks - Sprzedawcach (1994, K. Smith) jest scena, w której para głównych bohaterów rozmawia na temat różnić w bitwach wieńczących Nową nadzieję(1977, G. Lucas) i Powrót Jedi (1983, I. Kershner). W obu filmach dobry Sojusz Rebeliantów atakuje i niszczy należącą do złego Imperium GwiazdęŚmierci. "Pierwsza Gwiazda była obsadzona tylko armią Imperatora. więc kiedy ją zniszczono, nie było problemu", mówi jeden z dyskutantów. "Natomiast druga jeszcze nie była skończona. Praca przy budowie tej skali wymagała więcej siły roboczej. Założę sięże zatrudnili do tego niezależnych wykonawców. Ci niewinni ludzie zginęli podczas wojny, która ich nie dotyczyła", konkluduje. Chociaż te geekowskie dywagacje chwilę później ośmiesza pewien dekarz, to niesmak pozostaje. Szczególnie, że zarówno w Gwiezdnych wojnach, jak i wielu innych filmach sci-fi podział na siły dobra i zła jest zbyt wyraźny i radykalny, brakuje w nich odcieni szarości. Granica nieustannie płonie i nie można stać równocześnie po obu jej stronach.

Najbardziej widać to w filmach o inwazji z kosmosu, w których linię podziału wyznacza terytorium Ziemi i przynależność do danego gatunku. Po jednej stronie znajduje się cała ludzkość, natomiast po drugiej - najeźdźcy, potworni konkwistadorzy, którzy traktują błękitną planetę jako źródło surowców lub wygodne miejsce do osiedlenia się (w kolejnych filmach tego typu dźwięczą echa kolonializmu, częściej jednak jako popkulturowa klisza niż szczery wyrzut). Ziemianie nie walczą o pieniądze lub wpływy, o nic, co kojarzyłoby się z brudną stroną wojny, tylko o przetrwanie i prawo do zamieszkiwanego przez nich świata. Te wątki - pojawiające się od Wojny światów po Pacific Rim - zostają przejaskrawione i doprawione zabójczą dawką amerykańskiego patriotyzmu w będącym synonimem fantastycznej tandety Dniu Niepodległości. W tym niezgrabnym, pełnym wybuchów i patetycznych przemów filmie cała Ziemia jednoczy się pod gwieździstym sztandarem Stanów Zjednoczonych, których to naczelne wartości - prawo do życia i wolności - okazują się wartościami uniwersalnymi.

Jednym z najprostszych sposobów na zdyskredytowanie oponenta w czasie publicznej debaty jest porównanie go do Adolfa Hitlera. Podobnie wygląda to w filmach sci-fi, w których zła strona konfliktu jest często charakteryzowana poprzez konotacje z III Rzeszą. Powód tych zabiegów wydaje się prosty: ze względu na zbrodnie nazistów II wojna światowa okrzepła w zbiorowej świadomości jako starcie światła i ciemności. I tak oto zbuntowana sztuczna inteligencja z Terminatora: Ocalenia (2009, McG) poluje na ostatnich przedstawicieli Homo sapiens i zamyka ich w obozach koncentracyjnych. Natomiast maszyny, z którymi ludzkość toczy wojnę w Matriksie (1999, A. i L. Wachowscy), Matriksie Reaktywacji (2003) i w najbardziej skupionym na batalistyce Matriksie Rewolucjach (2003), utylizują ciała wrogów z inwencją przewyższającą przerabianie tłuszczu na mydło - używają ich jako źródła energii, zmieniają je w ćwierć-żywe baterie. Także Imperium z Gwiezdnych wojen wzorowane jest na hitlerowskich Niemczech. Totalitarny ustrój, upodobanie do żelaznej dyscypliny i posępnego patosu, liczne zbrodnie z ludobójstwem na czele. Jeśli ktoś miałby jeszcze wątpliwości odnośnie złego charakteru Imperium, to jego przywódcy służą sile nazywanej ciemną stroną Mocy.

Nawet te filmy sci-fi, których twórcy próbują odrzeć wojnę z manichejskiego pozłotka, zazwyczaj prezentują prostą, bajkową wizjęświata. Przemoc i militaryzm są w nich przeciwstawiane sielankowym wizjom pokojowej egzystencji. Dzieje się tak w Moim własnym wrogu (1985, W. Petersen), w którym przedstawiciele dwóch zwaśnionych ze sobą gatunków - człowiek i przypominający jaszczurkę obcy - podczas bitwy rozbijają w niebezpiecznym zakątku galaktyki i w imię przetrwania zaczynają ze sobą współpracować, co, rzecz jasna, prowadzi do pięknej przyjaźni. Dzieje się tak również w Avatarze, w którym pazerna ziemska korporacja, chcąc dobrać się do zasobów naturalnych pewnej rajskiej planety, próbuje sprowokować wojnę z podobnymi do hipisów, kochającymi przyrodę tubylcami.

Trzeźwiącą dawkę ambiwalencji można znaleźć za to w opartej na prozie Orsona Scotta Carda Grze Endera (2013, G. Hood). Ludzkość, zaatakowana wiele dekad temu przez insektoidalnych kosmitów i wciąż obawiająca się powtórki z inwazji, postanawia wreszcie sama uderzyć na wroga i raz na zawsze wyeliminować niebezpieczeństwo. Wojsko wykorzystuje do tego celu pewnego dorastającego chłopca: obdarzonego wybitnymi strategicznymi umiejętnościami, ale przy tym wyalienowanego. Ten jednak nie wie, że kieruje prawdziwą armią i unicestwia żywych przeciwników - cały czas myśli, że bierze udział w symulacjach, dzięki którym może raz po raz udowadniać swoją wartość. Paliwem dla konfliktu jest tutaj mieszanka lęku, słusznego gniewu, cynizmu i kompleksów.

Ciało i krew

Różne bywają w kinie sci-fi portrety żołnierzy. Najczęściej są oni bohaterami, idealistami lub łobuziakami, ale znaleźć można wśród nich także psychopatów. Zawsze jednak stanowią wcielenie cech kojarzonych z męskością: siły, determinacji, odwagi. Służące w armii kobiety bywają jeszcze bardziej nieugięte i ostre niż ich towarzysze broni - prawdopodobnie w imię nadgorliwej walki ze stereotypem słabej płci. Aby podkreślić atrybuty żołnierzy, daje się im za partnerów naukowców. Jeśli ci drudzy reprezentują ciekawość i namysł, to ci pierwsi stoją po stronie działania. Idą do przodu i robią to, co do nich należy. Rozwalają - jak Hulk.

Armia jest kuźnią. To tam ludzie uczą się dyscypliny i poświęcenia, a ich miękkie jak ciasto ciała zmieniane są w stal. W armii można okiełznać i odpowiednio ukierunkować swoje popędy - tak jak narwany dzieciak z Battleship: Bitwy o ziemię, który dzięki U.S. Navy staje się odpowiedzialnym mężczyzną. Można w niej też nieustannie się sprawdzać - podobnie do weterana z Inwazji: Bitwy o Los Angeles, który udowadnia, że mimo słabszej niż kiedyś kondycji wciąż jest prawdziwym twardzielem. Filmem, którego główny temat stanowi dokonująca się dzięki wojsku niesamowita przemiana tchórza w herosa, jest Na skraju jutra (2014, D. Liman). Bohater, były pracownik agencji reklamowej, który w obliczu inwazji obcych zatrudnił się jako wojenny propagandzista, pewnego pechowego dnia zostaje przymusowo wysłany na front. W wyniku zbiegu okoliczności wpada tam w czasową pętlę - raz po raz umiera na polu bitwy i odradza się na dzień przed atakiem, zupełnie jak postać w grze komputerowej. Coś, co wydaje się egzystencjalnym koszmarem, okazuje się być zbawieniem dla ludzkości. Repetycje pozwalają bohaterowi znacząco poprawić swoje umiejętności, poznać wszystkie sekrety wroga i ostatecznie go pokonać. Oczywiście, podobny pomysł służy za punkt wyjścia w Dniu świstaka (1993, H. Ramis), tam jednak stawką nie są siła&tryumf, tylko coś trochę mniej spektakularnego: przemiana z buca w miłego człowieka.

Przekraczanie samego siebie i wspinanie się na nowy poziom rozwoju - to budzi skojarzenia z Fryderykiem Nietzsche i jego koncepcją nadczłowieka. W wojennym sci-fi jest ona często przywoływana i, tak jak w innych sferach kultury, wypaczana lub infantylizowana. Nadczłowiek jest po prostu super-żołnierzem, żywym czołgiem i fontanną testosteronu. Za jego powstaniem stoi już nie trening, tylko medycyna, eksperymenty genetyczne lub cyborgizacja. Pozytywny wariant tej przemiany pokazuje oparty na komiksie Marvela Captain America: Pierwsze starcie (2011, J. Johnston). Umożliwia ją serum, które intensyfikuje cechy danego człowieka: dobry staje się lepszy, a zły - gorszy. Dlatego twórca tego specyfiku postanawia podać go osobie szlachetnej, takiej, która zna cenę siły - chuderlawemu patriocie, który bardzo chce służyć swojemu krajowi, ale jak dotąd nie mógł. Historia jego ponownych narodzin jako Kapitan Ameryka, blond skaut na sterydach, stanowi ekstremalną wersję mitu o pucybucie i milionerze. Mroczną wersję metamorfozy w nadczłowieka pokazuje natomiast Uniwersalny żołnierz (1992, R. Emmerich). Ceną, jaką się za nią płaci, jest dehumanizacja. Uniwersalnych żołnierzy tworzy się z poległych na wojnie ludzi: ożywianych za pomocą elektryczności niczym monstrum Frankensteina, chłodzonych pomiędzy kolejnymi akcjami jak mięso w rzeźni, ogłupianych i pozbawianych tożsamości. W ich umysłach migoczą tylko przedśmiertne wspomnienia, nakazujące im na nowo odtwarzać dawne konflikty. Podobnie zachowuje się uzależniony od adrenaliny saper w The Hurt Locker - nie jest w stanie funkcjonować w cywilu i cały czas wyrywa się ku nowym bombom i wyzwaniom, ku niebezpieczeństwie i śmierci.

Służba wojskowa bywa też krwawą farsą, co zostaje pokazane w Żołnierzach kosmosu (1997, P. Verhoeven), adaptacji powieści Roberta A. Heinleina i prawdopodobnie najlepszym wojennym filmie sci-fi, jaki kiedykolwiek nakręcono, przejaskrawiającym i dekonstruującym gatunek. Ta historia konfliktu rządzonej przez militarystów ludzkości z gigantycznymi robakami opowiedziana zostaje w ironicznym trybie. Bezlitosne szkolenie, które do złudzenia przypomina to z Full Metal Jacket (1987, S. Kubrick), jawi się jako chłopięca zabawa w wielkoformatowej piaskownicy. Starcia z siłami wroga, swoją brutalnością dorównujące klasykom eksploatacji, pełne są lekkości charakterystycznej dla Kina Nowej Przygody. Wplecione w fabułę propagandowe filmy, których absurd przekracza granice dobrego smaku i zdrowego rozsądku, nie budzą podejrzliwości żadnego z bohaterów, wręcz przeciwnie - podsycają ich żądzę krwi, zagrzewają do walki. Kontrast między zbiorowym entuzjazmu a koszmarem wojny i cynizmem dowództwa jest oślepiający. Przez cały czas trwania filmu obserwujemy zmanipulowane społeczeństwo. Prawda jest smutna i oddarta z patosu: żołnierze kosmosu nie są bohaterami czy mordercami, tylko marionetkami.

Piotr Mirski

Rocznik 1987. Absolwent filmoznawstwa UJ, obecnie doktorant w ISzA UJ, gdzie przygotowuje rozprawę o paranoi. Współpracuje lub współpracował m.in. z: Dwutygodnik.com, "EKRANami", "Filmem", "Kinem", Interią, Portalem Filmowym, festiwalem Nowe Horyzonty, "Tygodnikiem Powszechnym", "Polityką". Współautor książki "Wunderkamera. Kino Terry'ego Gilliama". Autor opowiadań publikowanych m.in. w "Czasie Kultury", "Ha!arcie""Wakacie" i "Nowej Fantastyce". Trzykrotnie wyróżniony w Konkursie im. Krzysztofa Mętraka (2010, 2011, 2013). Nominowany do Nagrody im. Janusza A. Zajdla (2014).

  1 2
© Stowarzyszenie Nowe Horyzonty
festiwal@nowehoryzonty.pl
realizacja: Pracownia Pakamera
Regulamin serwisu ›