English
Varia
Jakub Popielecki: Ciekawy przypadek Finchera i Reznora

Publikacja: Filmweb.pl, 29.10.2014

III nagroda (ex aequo) w XIX Konkursie o nagrodę im. Krzysztofa Mętraka

W ruchu

Pomysł na brzmienie "Social Network" opiera się bowiem na prostej opozycji. Akustyczne konkuruje tu z elektronicznym: delikatne dźwięki pianina otoczone są przez brzmienia syntezatorów, sekwencerów i samplerów. Z jednej strony: ludzkie palce czule przelewające emocje na klawiaturę. Z drugiej: zaprogramowane świdrujące arpeggia i kwadratowe rytmy, celowo odsyłające do ikonicznie "komputerowych" dźwięków rodem z lat 80. Fakt, Reznor od zawsze lubował się w operowaniu jaskrawymi kontrastami. Ale tutaj jego sztandarowy chwyt nabiera nowego wymiaru. Wystarczy przysłuchać się, jak samotne pianino prowadzi całą elektroniczną "orkiestrę" w kompozycji "On We March". Akustyczny instrument intonuje główny motyw, który następnie powtarzany jest przez syntetyczny "chór". To nie jest muzyka "ilustracyjna" - ale gdyby silić się na szukanie w niej jakiegoś mimetyzmu, metafory, nie znajdziemy lepszej niż ta: oto muzyczny ekwiwalent samotności, jaki czeka was na szczycie. Odosobniony geniusz wyznacza kierunek, "podaje temat" - reszta jedynie mechanicznie powtarza. Pasuje: film Finchera jest przecież szczególnym poszukiwaniem ducha w maszynie. To próba odkrycia, jaką twarz skrywa Mark Zuckerberg za cyfrową fasadą Facebooka. Reznor (wspomagany przez współpracownika Atticusa Rossa) po prostu przepisuje ten konflikt na dźwięki, nadaje mu pulsujący rytm i niepokojący podtekst.

Co ciekawe - choć Reznor nie pisał wcześniej muzyki filmowej (był za to producentem soundtracków do "Urodzonych morderców" i "Zagubionej autostrady") - nie odkrywa tu przed nami jakiejś nowej twarzy. Niby delikatnie rozpycha się w granicach własnego stylu, ale nie proponuje nic, czego nie dałoby się wcisnąć na którąś z płyt jego zespołu. Wchodzi jednak ze swoimi dźwiękami w nowy kontekst. Fakt, muzyka Nine Inch Nails z biegiem lat nabierała "kinowego" charakteru. Na kolejnych albumach coraz częściej pojawiały się instrumentalne przerywniki brzmiące jak "ścieżka dźwiękowa do nieistniejącego filmu". Takimi słowy zresztą sam Reznor określił czteropłytowy album Nine Inch Nails "Ghosts", który stanowił kulminację tej tendencji. Kolekcja trzydziestu sześciu instrumentalnych kompozycji nie jest bowiem standardowym rockowym albumem: miejscami bliżej tu do muzyki elektronicznej czy minimalistycznych eksperymentów twórców w rodzaju Briana Eno. Ścieżka dźwiękowa "Social Network" pożycza nawet utwory z "Ghosts". Wciąż jednak - mimo potocznie rozumianej "filmowości" - styl Reznora mógł wydać się nie na miejscu w ewidentnie dialogocentrycznym filmie o kilku studentach, którzy rozkręcają portal społecznościowy, a potem się o niego procesują.

Muzyka i słowo mówione są jednak w "Social Network" spokrewnione. Scenarzysta filmu Aaron Sorkin znany jest z pisania potoczystych dialogów, które ciągną się kilometrami i iskrzą od bon motów. Fincher jeszcze ten efekt potęguje, przyspieszając tempo rozmów do szybkości salw z karabinu maszynowego. Dialogi - i monologi - mają więc już swój własny, wyraźny rytm - nawet bez muzyki. A podłożony przez Reznora elektroniczny puls i narastające, zapętlone frazy po prostu go akcentują. Rezultat jest miejscami wręcz teledyskowy, jak choćby w pamiętnej sekwencji hakowania uniwersyteckich stron (utwór: "In Motion"). Reżyser łączy słowo mówione, podkład muzyczny i montaż w jeden precyzyjny mechanizm, zgłębiając jeden ze swoich ulubionych tematów: motyw przepływu informacji. Efekt jest niezwykle dynamiczny. Nieprzypadkowo soundtrack z "Social Network" idealnie nadaje się jako ścieżka dźwiękowa do… pracowania. Asocjacja z widokiem Zuckerberga dającego popis swoich komputerowych talentów jest tak silna, że słuchając samej muzyki, łatwo poczuć się, jak geniusz harujący w pocie czoła nad jakimś opus magnum.

Dwie dziewczyny

Spośród trzech ilustracji muzycznych, jakie przygotował do filmów Finchera Reznor w duecie z Atticusem Rossem, ta z "Social Network" - choć tak dobrze sprawdza się w połączeniu z obrazem - jest zresztą najbardziej samodzielna. Wynika to z cokolwiek piosenkowej konstrukcji utworów - najmniej "soundtrackowych", bogatych w wyraźne beaty i melodie, łatwo wpadających w ucho i dających się nawet zanucić. W dwóch kolejnych realizacjach Reznor poszedł w kierunku wtapiania się w tło, sound designu, kreowania nastroju zamiast aktywnego walczenia o uwagę widza. Paradoksalnie to jednak dla "Dziewczyny z tatuażem" nagrał dwie właściwe piosenki - coś, czego nie znajdziemy w dwóch pozostałych filmach. Co ciekawe: obie są coverami. Jedna (nagrana pod szyldem How To Destroy Angels z żoną Reznora, Mariqueen Maandig, na wokalu) to nowa wersja "Is Your Love Strong Enough" Bryana Ferry'ego. Druga - ta ważniejsza - jest przeróbką "Immigrant Song" Led Zeppelin.

Reznor stosuje tu podobny chwyt co Fincher wykorzystujący "Closer" w czołówce "Siedem": bawi się kontekstami (swoją drogą to właśnie reżyser zaproponował ten utwór). Tekst piosenki opowiada bowiem o wikingach wyruszających z "krainy lodu i śniegu" na podbój dalszych lądów. Opowieść o skandynawskich wojownikach wyśpiewana jest jednak - łącznie z otwierającym piosenkę dzikim okrzykiem/wokalizą - przez zadziorną, alternatywną dziewczynę, Karen O z zespołu Yeah Yeah Yeahs. Niebezpieczna kobieta ze skandynawskiego kraju? Brzmi zupełnie jak Lisbeth Salander, tytułowa dziewczyna z tatuażem. "Imigrant Song" nabiera w rezultacie cech bojowego zaśpiewu szykującej się do walki ze światem Salander. Porównajcie to z "coverem" "W grocie Króla Gór" Edwarda Griega, jaki trafił do "Social Network". Elektroniczna, jakby parodystyczna wersja klasycznej kompozycji dodaje komicznego nawiasu wioślarskim zmaganiom braci Vinklevoss, którzy oskarżali Zuckerberga o kradzież pomysłu na Facebooka. Na soundtracku "Dziewczyny z tatuażem" nie ma już miejsca na takie zgrywy. Wspomniana na wstępie posępna tematyka zobowiązuje - i przy okazji odejmuje efekt zaskoczenia.

Reznor i Ross mroczne klimaty znają przecież od podszewki. Co nie znaczy, że idą po linii najmniejszego oporu. Zainspirowani mroźnym szwedzkim klimatem przygotowali dla nas cały zestaw syntezatorowych mgiełek, zimnych pianin i lodowatych dzwonków. Reznor nie bawi się już w opozycję człowiek-komputer: cała paleta dźwięków - czy to akustycznych, czy elektronicznych - zostaje skonsolidowana w jedną organiczną wizję. Nieraz nie sposób jednoznacznie stwierdzić, czy dane brzmienie faktycznie ma zerojedynkowe źródło. Ale ścieżka dźwiękowa do thrillera o Lisbeth Salander stanowi również przypadek klęski urodzaju, odklejenia się kompozytorów od filmu. Album z muzyką, którą przygotowali, składa się bowiem aż z trzech (!) płyt, trwających w sumie ponad 170 minut. Jeśli muzyka do "Social Network" była prosta, chwytliwa i rytmiczna, ta jest skomplikowana, rozbudowana wzdłuż, wszerz i w głąb, nieprzenikniona, pełna sekretów i ślepych uliczek. Pierwszy projekt był robiony trochę po omacku, klejony na szybko z bezpiecznych, znanych brzmień. Drugi stał się zaś dla duetu poligonem doświadczalnym, koniecznym eksperymentem - stąd też zapewne efekt nadprodukcji. Prawdziwa dojrzałość w roli kompozytorów muzyki filmowej przyszła jednak dopiero wraz z "Zaginioną dziewczyną".

Oprawa do najnowszego filmu Finchera jest jeszcze mniej efektowna i "przebojowa" niż ta z "Dziewczyny z tatuażem". Tutaj już definitywnie muzycy przesiadają się na tylne siedzenie, ale mają z niego dużo większą kontrolę nad spektaklem niż kiedykolwiek. Niemal całkowicie rezygnują z instrumentów perkusyjnych, topiąc film w stojących plamach dźwięku. Gdzieniegdzie powraca jeszcze delikatny elektroniczny puls, jakieś stukanie, szmery. Fincher wykorzystuje te dynamiczniejsze elementy w chwilach, gdy kilka równoległych wątków zaczyna się zaplatać i przygotowywać pole pod kolejny zwrot akcji: jak choćby w sekwencji kulminującej w odkryciu przez bohatera zawartości pewnej szopy. Ale tym razem muzycy sterują naszymi emocjami za pomocą subtelniejszych środków. Momentami słychać tu echa ambientowych dokonań Briana Eno czy Aphex Twina, nie sposób też uciec skojarzeniom z Angelo Badalamentim. Cóż, film Finchera opowiada o mrocznej podszewce pozornie sielskiej małomiasteczkowej Ameryki, nic więc dziwnego, że Reznor brzmi tu miejscami, jakby postanowił zamieszkać w Twin Peaks. Główny motyw muzyczny filmu przypomina zresztą pamiętny temat z czołówki serialu Davida Lyncha i Marka Frosta. Proste akordy, pozornie słodkie jak "cukrowa burza" (to tytuł utworu: "Sugar Storm"), kryją w sobie niepokojący potencjał, który - im dalej w film - tym bardziej wychodzi na światło dzienne. I powoli zaczynamy podejrzewać, że gdzieś za tymi równiutkimi uliczkami i przystrzyżonymi żywopłotami czaić się mogą gotowi do gwałtów seryjni mordercy. Spokojnie, Reznor wie, jak to brzmi.

Jakub Popielecki

Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował m.in. w portalach Dwutygodnik.com, E-Splot.pl i Esensja.pl oraz w "Ekranach", "Take Me", "Images" i "Pro Arte". Współorganizował trzy edycje Festiwalu Polskich Filmów Krótkometrażowych Short Waves. Pisuje nie tylko o filmie, ale również o komiksie.

  1 2
© Stowarzyszenie Nowe Horyzonty
festiwal@nowehoryzonty.pl
realizacja: Pracownia Pakamera
Regulamin serwisu ›