English
Varia

Intruz reż. Magnus von HornIntruz reż. Magnus von Horn
Ciekawostki z przestrzeni NH
29 lipca 2015
Magnus von Horn: Lubię ten dystans

Marta Bałaga: Jakiś czas temu powiedziałeś, że główny bohater "Intruza" jest do Ciebie podobny.

Magnus von Horn: - Takie spostrzeżenie trzeba przyjąć z przymrużeniem oka - nie twierdzę, że jestem mordercą. Ta opowieść zawiera wątki autobiograficzne, ale nigdy nie miałem aż tak ekstremalnych doświadczeń. John to postać, której współczuję i którą rozumiem. Chciałem obsadzić w tej roli amatora - kogoś, kto zna życie na wsi. Długo szukałem odpowiednich chłopaków. Jeden odmówił, bo jesienią, kiedy mieliśmy kręcić, musiał polować na łosie, drugi zrezygnował tuż przed rozpoczęciem zdjęć. Zamknęliśmy wtedy produkcję na sześć miesięcy i dosłownie kilka dni później razem z producentem Mariuszem Włodarskim zobaczyliśmy w telewizji Ulrika Munthera. On też nie jest aktorem. To bardzo znany w Szwecji muzyk. Okazało się, że urodził się w tym samym miasteczku, co ja, mieliśmy podobne doświadczenia. A to było dla mnie ważne, bo założyłem, że nie chcę skupiać się na tym, że to historia oparta na faktach. Zastanawiałem się, czy byłbym w stanie zabić kogoś w wieku 15 lat, i doszedłem do wniosku, że tak. Ulrik stał się więc moim alter ego.

Pamiętam Twoje krótkie metraże: "Radka", "Echo". Zło jest u Ciebie zawsze bardzo zwyczajne. Siedzi za ścianą w sąsiednim mieszkaniu.

- Przez pierwsze 20 lat życia byłem bardzo chroniony przed wszystkim, co złe. Kiedy wreszcie je odkryłem, byłem zaskoczony, ale też bardzo ciekawy. Zło najczęściej wyrządzają normalni ludzie. Tacy jak ty czy jak ja. Ciekawi mnie to, co w nas siedzi. Ten mrok, którego do końca nie potrafimy nazwać i którego się boimy. Próbujemy się do niego zdystansować - mówimy, że to inni są pojebani, że to inni są psychopatami. Inni, nie my. Robimy to, bo tak naprawdę dobrze wiemy, że aż tak bardzo się od nich nie różnimy.

Nikogo nie odrzucasz?

- Nie, bo wtedy byłoby nudno. Nie twierdzę, że nie ma na świecie psychopatów robiących straszne rzeczy dla własnej satysfakcji. Ale mnie to mało ciekawi. Kiedy piszę scenariusz, podchodzę do tego emocjonalnie - nie analizuję wszystkiego pod kątem społeczno-politycznym, nie walczę z systemem. Zawsze staram się, by postacie były trójwymiarowe. Muszą mieć swoją historię. Muszą być prawdziwe. W "Intruzie" wszyscy zmagają się z jakimś wewnętrznym konfliktem - to, co mówią, nie pokrywa się z tym, co myślą, ani z tym, co czują. Jeśli robisz coś złego, nie znaczy jeszcze, że jesteś zły. Na tym polega nasza złożoność. Człowiek jest trudny do zdefiniowania, takie ekstremalne sytuacje tylko to podkreślają. Emocje nie są racjonalne i w tym, co robimy, zawsze tkwi pewien paradoks.

W Twoich filmach to nie skrzywdzeni mają wybaczyć agresorowi, ale ma to zrobić on sam?

- W "Intruzie" dochodzi do konfrontacji, ale nie chodzi w niej o wybaczenie. Raczej o uzmysłowienie sobie tego, co się zrobiło. A pogodzenie się z samym sobą to długi proces. Nie chciałem wyjaśniać, co doprowadziło do zbrodni. Byłem ciekaw, co dzieje się potem. Wyroki nieletnich są krótkie - można zabić jako dziecko i wyjść na wolność też jako dziecko. Ta konfrontacja człowieka ze społeczeństwem bardzo mnie fascynuje. Chciałem opowiedzieć historię, w której nic nie zostaje wytłumaczone. O tym, co się stało, dowiadujemy się z ust bohaterów, mamy wgląd tylko w pewien fragment. Dzięki temu można poczuć się w świecie "Intruza" jak turysta.

Nie chcesz niczego wskazywać?

- Czułbym się wtedy głupio. Z widzem trzeba grać, żeby podtrzymywać jego zainteresowanie. Wiem, co sam lubię i co najbardziej mi się podoba, gdy oglądam filmy. Razem z operatorem Łukaszem Żalem wymyśliliśmy sobie manifest - 10 punktów, których mieliśmy się trzymać. Jeden z nich to założenie, że kamera musi być kotem, a nie psem. Wyobraź sobie, że wybucha kłótnia. Pies od razu by się w nią zaangażował, a kot siedziałby na parapecie i obserwował. Chcieliśmy, by zdjęcia stały w kontraście do akcji. Forma nie musi być adekwatna do tego, o czym się opowiada. Podoba mi się, gdy stanowi przeciwieństwo, bo wtedy nie manipuluje się widzem, tylko daje mu do myślenia. Kiedy traktujesz widza jak głupka, to będzie głupi. A według mnie jest mądry. Gdyby ten film powstał w Polsce, pewnie byłaby to inna historia. Szwedzi mają dużo dobrej woli. Chcą wszystkim pomóc i stanowić wzór dla innych krajów. Mieliśmy czas na to, żeby zbudować stabilne państwo, i teraz jesteśmy w stanie dać coś innym. Takie podejście jest czymś fantastycznym, ale też trochę naiwnym. Mieszkam w Polsce od lat i na oba kraje patrzę trochę inaczej - to moja najlepsza broń. Lubię ten dystans. Lubię być gdzieś pomiędzy.

Rozmawiała Marta Bałaga

Gazeta Festiwalowa "Na horyzoncie"

© Stowarzyszenie Nowe Horyzonty
festiwal@nowehoryzonty.pl
realizacja: Pracownia Pakamera
Regulamin serwisu ›